16. rocznica śmierci Jerzego Pawłowskiego. 11 stycznia mija 16 lat od śmierci jednego z najwybitniejszych sportowców w historii polskiej i światowej szermierki, Jerzego Pawłowskiego. Legionista zdobył w swojej karierze pięć medali olimpijskich, 18 medali mistrzostw świata oraz kilkadziesiąt krajowych tytułów.
Wielki sportowiec, szablista wszech czasów, 5-krotny medalista olimpijski, 7-krotny mistrz świata, 14-krotny mistrz Polski, najlepszy sportowiec XXV i XXX-lecia PRL. Czy człowiek z taką laurką może mieć jakąś skazę na życiorysie? Tak, jeśli był jednocześnie agentem polskich służb specjalnych i CIA. Tak właśnie wygląda życiorys Jerzego Pawłowskiego. Złoty medalista z Meksyku zmarł wprawdzie 11 stycznia 2005 roku, ale jego osoba wciąż wzbudza kontrowersje i odbierana jest przez kibiców dwuznacznie. Z jednej strony pamiętają oni o jego sukcesach i ogromnych umiejętnościach szermierczych, z drugiej trudno jest im zapomnieć o tym, że donosił polskim służbom na swoich kolegów i koleżanki z reprezentacji, a potem współpracował z amerykańskim wywiadem. Sympatii nie przysporzył mu też fakt, że mógł pozwolić sobie na poziom życia, który był nieosiągalny nie tylko dla zwykłych ludzi w czasach PRL-u, ale także dla wielu innych sportowców. O zmarłych powinno się mówić dobrze albo wcale, ale postaram się krótko przedstawić sylwetkę tego niezwykłego człowieka. Jerzy Pawłowski urodził się 25 października 1932 roku w Warszawie. Jego dziadek – Jakub był legionistą i gorącym zwolennikiem Piłsudskiego. Ojciec Władysław brał zaś udział w kampanii wrześniowej jako strzelec karabinu maszynowego. Pod Kutnem wystrzelał wszystkie naboje i trafił do niewoli, z której jednak udało mu się uciec. Potem zaangażował się w Powstanie Warszawskie, działał w wywiadzie Armii Krajowej, konkretnie w batalionie „Zośka”. Po wojnie musiał się ukrywać. W wojenne działania wciągnięty został także Jerzy Pawłowski, który od 1940 roku szmuglował wraz z matką żywność przez granicę, a po wybuchu Powstania Warszawskiego był w służbie pomocniczej. Nosił powstańcom papierosy i żywność, zrzucał bomby fosforowe z dachów domów, chroniąc je tym samym przed pożarem. W ostatni dzień powstania został ranny odłamkami pocisku. Jak sam po latach stwierdził: „To jest moje patriotyczne ego, tego nie da się wykreślić, zmienić, stłamsić”. Po wojnie rodzina Pawłowskich zdecydowała się dalej mieszkać w stolicy. Od najmłodszych lat Pawłowskiego ciągnęło do sportu. Uprawiał boks i lekką atletykę, ale to szermierka stała się jego koronną dyscypliną. Wszystko rozpoczęło się od odkopanej w ruinach szabli. To wydarzenie sprawiło, że szermierka stała się „pasją, życiem, namiętnością i przygodą”. Początkowo walczył we wszystkich trzech broniach – szabli, florecie i szpadzie. Wybrał ostatecznie pierwszą, gdyż, jak tłumaczył, pozwala na największą improwizację i swobodę ruchów. Szabla stała się jego koronną bronią. Jerzy Pawłowski od 1949 roku był zawodnikiem stołecznego Ogniwa, potem Gwardii, by od 1952 roku bronić barw warszawskiej Legii. Został również zawodowym żołnierzem, zdał maturę, co pozwoliło mu na uzyskanie pierwszego stopnia oficerskiego. Jego sportowa kariera rozwijała się błyskawicznie. Rok po pierwszych lekcjach szermierki z węgierskim fechtmistrzem Janosem Keveyem został wicemistrzem Polski, trafił do reprezentacji i w wieku 20 lat pojechał na Igrzyska Olimpijskie do Helsinek. Mało tego, dotarł tam do półfinału indywidualnego turnieju szablowego, a rok później – w roku 1953, zajął 7. miejsce w mistrzostwach świata i zdobył brąz w drużynie! Ireneusz Pawlik spisał historię Jerzego Pawłowskiego w 1993 roku. To był początek wielkich sukcesów polskiego szermierza. Podczas następnej olimpiady, w Melbourne zdobył już indywidualnie srebrny medal i taki sam krążek w drużynie. Na kolejnych igrzyskach w Rzymie zajął z drużyną szablistów ponownie drugie miejsce, a cztery lata później w Tokio polski zespół uplasował się szczebel niżej. Pawłowskiemu w kolekcji brakowało już tylko medalu z najcenniejszego kruszcu. Zdobył go na swoich ostatnich igrzyskach. W 1968 roku w Meksyku pokonał w finale reprezentanta ZSRR Rakitę i sięgnął po olimpijskie złoto. Dzięki swoim licznym sukcesom uzyskał miano szablisty wszech czasów, który przyznała mu Międzynarodowa Federacja Szermiercza. W klasyfikacji światowej wszystkich broni został sklasyfikowany na drugim miejscu. Do zdobycia pierwszego i zostania najlepszych szermierzem wszech czasów zabrakło Pawłowskiemu jedynie dwóch punktów. Tych jednak nie miał okazji zdobyć, gdyż w 1975 roku został aresztowany. A wszystko rozpoczęło się na początku lat 50., kiedy to bezpieka nawiązała współpracę z Jerzym Pawłowskim. Szantażując go wiedzą o akowskiej przeszłości ojca, nakłonili młodego szablistę do podpisania odpowiednich papierów. Na początku jego zadania ograniczały się do rozpracowywania środowiska sportowego i zapobiegania ucieczkom sportowców za granicę. Jak wynika z akt postępowania przeciwko szabliście wszech czasów, Pawłowski wywiązywał się ze swoich zadań, od czasu do czasu informując o mniej lub bardziej znaczących faktach związanych z wyjazdami reprezentacyjnymi. Początkowo nosił pseudonim „Papuga”, którym to podpisywał składane Urzędowi Bezpieczeństwa raporty. Nowe zadania dostał w 1958 roku, kiedy to trafił pod skrzydła Mieczysława Boguty, oficera Polskiego Kontrwywiadu. Przyjął pseudonim „Szczery”, a jego głównym zadaniem miało być zachowywanie się tak, aby „zwabić” obce służby wywiadowcze do nawiązywania z nim kontaktu. Wszystko oczywiście w celu zdobycia przez Wojskową Służbę Wewnętrzną cennych informacji i dezinformacji obcych służb. Jak pisze w książce „Szpieg w masce” Ireneusz Pawlik, powołując się na pisma WSW, kontrwywiad miał zrezygnować z usług Pawłowskiego w 1962 r. ze względu na jego dużą gadatliwość. Szermierz łącznikował czterokrotnie trzy osoby na terenie RFN, ale nie zachował przy tym należytej ostrożność. To doprowadziło do zerwania współpracy. Być może przyczyniło się do tego również ryzyko zdemaskowania Pawłowskiego jako agenta. Współpraca została zakończona, a szermierz nie przysłużył się zbytnio polskiej bezpiece podczas jej trwania. Z pewnością ten fakt mógłby być łatwo wybaczony, wielu ludzi w tamtych czasach było przecież przymusowo werbowanych do SB czy UB. Jednak w trakcie przesłuchań po zatrzymaniu, kiedy Pawłowski wiedział już, że polskie służby mają informacje o jego współpracy z CIA, starając odwrócić od siebie uwagę, mówił o wszystkim, co widział podczas wyjazdów, szkodząc nierzadko osobom ze swojego otoczenia. "Najdłuższy pojedynek" to druga autobiografia polskiego szermierza. Ukazała się w 1994 roku. Ten zarzut stawia w swoim dziele Ireneusz Pawlik. Obie książki – „Szpieg w masce” i „Najdłuższy pojedynek” są pozycjami z dwóch różnych biegunów. Pierwsza ma charakter oskarżycielski, Pawlik nie kryje, że nie podobało mu się zachowanie Pawłowskiego, z kolei szermierz w swojej biografii stara się udowodnić, że działał w imię dobra ojczyzny. Dla właściwego obrazu całej sytuacji najlepiej przeczytać obie pozycje. Wyłania się wtedy w miarę kompleksowy życiorys szablisty. Trzeba jednak wziąć pod uwagę fakt, że obie zostały wydane w latach 90. i część informacji może być dzisiaj precyzyjniej wyjaśniona. Opieram się na razie na informacjach pochodzących głownie z książki „Szpieg w masce”, konfrontując je z tym, co zostało zawarte w „Najdłuższym pojedynku”. Mimo różnic w ocenianiu wydarzeń, w obu pozycjach podkreślona została fascynacja Pawłowskiego wywiadem. Pisze on o niej w swojej autobiografii, wspomina o tym również Pawlik. Być może to stało się powodem tego, że szablista nawiązał współpracę z CIA w 1964 r. Było to podczas turnieju Martini Rossi, który odbywał się w Stanach Zjednoczonych. To wtedy doszło do pierwszego spotkania Pawłowskiego z agentem CIA – Ryszardem Kowalskim. Poinformował on szablistę, że wie o jego współpracy z polskim wywiadem i zaproponował przejście na amerykańską stronę. Około dwóch miesięcy później, szermierz brał udział w turnieju w Padwie, gdzie ponownie spotkał się z Kowalski i, dodatkowo, z jego przełożonym nazwiskiem Lunqvist. Pawłowski oznajmił im, że rozważył propozycję i zgadza się na współpracę. W dowód wdzięczności dostał 100 dolarów, a jego pierwszym zadaniem było rozpracowanie Inspektoratu Szkolenia MON, w którym pracował. Szablista przyjął pseudonim „Paweł”, co było nieco dziwne, gdyż tak zwracali się do niego koledzy. Nie stanowił on zbyt dobrego zabezpieczenia, co Pawłowski potem starał się tłumaczyć jako zachętę do nawiązania z nim ponownej współpracy przez polski kontrwywiad. Oczywisty pseudonim miał być podpowiedzią, że został zwerbowany, co polskie służby mogły wykorzystać, dezinformując Amerykanów. Tak się jednak nie stało. Pawłowski przeszedł szkolenie wywiadowcze CIA we Francji, gdzie wyjechał na krótki urlop wraz z żoną. Co ciekawe, pobyt tam opisał w swojej pierwszej książce „Trud olimpijskiego złota”, o co miał do niego pretensje kolejny agent amerykańskiego wywiadu – Stanisław Jankowski. Jak się potem okazało, nikt po przeczytaniu autobiografii nie wpadł na to, że szablista mógł tam spotkać się z agentami obcego wywiadu. Działalność Pawłowskiego ograniczała się właściwie do informowania podczas zagranicznych turniejów o tym, co dzieje się w Polsce. Jak pisze Ireneusz Pawlik, często jednak Amerykanie byli lepiej poinformowani od szermierza, ale nadal utrzymywali z nim kontakty licząc, że może się na coś przydać. Zaproponowali mu nawet pozostanie w Stanach Zjednoczonych na stałe, na co Pawłowski był zdecydowany przez Igrzyskami Olimpijskimi w Meksyku w 1968 r. Po zdobyciu złotego medalu zmienił jednak decyzję i wrócił do kraju. Ostanie spotkanie z agentami CIA miało miejsce w marcu 1973 roku w Nowym Jorku. Po każdym z nich Pawłowski otrzymywał pieniądze. Łącznie uzbierało się 1850 dolarów, co zresztą wyliczył skrzętnie sam szablista. Mimo iż polskie służby wiedziały już od jakiegoś czasu przed zatrzymaniem Pawłowskiego o jego spotkaniach z amerykańskim wywiadem, szermierz nie poinformował sam o fakcie współpracy. Dzień po swoich imieninach – 23 kwietnia 1975 r., udał się do WSW, gdzie został wezwany. Tam miały miejsce przesłuchania, a 8 kwietnia 1976 r. zapadł wyrok: 25 lat pozbawienia wolność, 10 lat pozbawienia praw publicznych, konfiskata mienia w całości, 20 tys. złotych grzywny i obciążenie kosztami postępowania sądowego. Szablista z więzienia wyszedł 11 czerwca 1985 r. po ułaskawieniu przez Radę Państwa i wymianie w Poczdamie na agentów obozu wschodniego. Pawłowski jako jedyny z nich nie skorzystał z możliwości emigracji. Pozostał w Polsce. W więzieniu odsiedział dokładnie 10 lat i 44 dni. Polskie władze nie zgodziły się na jego udział w Mistrzostwach Świata w Budapeszcie w 1975 roku, kiedy przebywał jeszcze w areszcie. Przez to nie zdobył upragnionych dwóch punktów, dzięki którym zostałby szermierzem wszech czasów. Po odsiedzeniu części wyroku i wyjściu zza krat, chciał wrócić do sportu. Po występie w Łodzi, burzę wywołał ówczesny prezes Polskiego Związku Szermierczego – Ryszard Parulski, który zażądał zakazu dalszych występów Pawłowskiego. Dopiął swego. Jerzy Pawłowski został oskarżony o szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych. Swoje zachowanie tłumaczył chęcią pomocy polskiemu wywiadowi, pokazania, że potrafi sam zrobić coś dla ojczyzny, może być przydatny polskim służbom. Czy chodziło do końca o te szlachetne pobudki, czy może jednak duże znaczenie miała tutaj fascynacja wywiadem? A może chodziło o pieniądze? Te tajemnice Pawłowski zabrał ze sobą do trumny. Dziś oceniany jest wśród kolegów i koleżanek sportowców różnie. Nie wszystkich udało mu się przekonać do tego, że jednak był patriotą i nie szkodził osobom ze swojego otoczenia podczas współpracy z bezpieką. Jego historia różni się znacznie od życiorysów Duńskiej-Krzesińskiej i Kozakiewicza. Pawłowski był niepokornym mistrzem w trochę inny niż wymieniona dwójka sposób. Nie sprzeciwiał się znacznie działaczom, nie wchodził z nimi w konflikty, czego nie można już powiedzieć o relacjach z trenerami. Te miał trudne, ale to nie przeszkodziło mu w zrobieniu wspaniałej kariery szermierczej. Jako sportowiec to z pewnością wzór znakomitego zawodnika. Czy mógł osiągnąć więcej? Tak, mógł zostać szermierzem wszech czasów. Być może zabrakło trochę pokory wobec życia, być może szczęścia, być może życzliwości działaczy, którzy zakazali mu występów po wyjściu z więzienia. Jednemu zaprzeczyć nie można – życiorys Pawłowskiego na pewno nie jest banalny. Po wyjściu z więzienia, Jerzy Pawłowski zajął się malarstwem. Niedawno jego syn Piotr zorganizował wystawę, na której zobaczyć można było obrazy namalowane przez jego ojca. Poniżej relacja z tego wydarzenia Nowodworskiej TV: Więcej o Jerzym Pawłowskim w wywiadzie z jego synem Michałem oraz Ireneuszem Pawlikiem: Prezes i założyciel Integracji, jednej z największych organizacji w Polsce działających na rzecz osób z niepełnosprawnościami, Piotr Pawłowski, uhonorowany został tytułem Społecznika Przez niego Breżniew wpadł w szał, a Gierek nieomal dostał zawału. Z polskiego mistrza zrobili wroga publicznego nr 1 Data utworzenia: 25 listopada 2021, 19:20. To był skandal, który zatrząsł w posadach "przyjaźnią" polsko-radziecką. I sekretarz Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Leonid Breżniew wpadł w szał, a jego wasal, rządzący wtedy Polską Edward Gierek o mało nie przepłacił awantury zawałem. 23 kwietnia 1975 r. Służba Bezpieczeństwa zatrzymała majora Jerzego Pawłowskiego, najwybitniejszego szablistę wszech czasów. Postawiono mu zarzut współpracy z wywiadem amerykańskim. Jerzy Pawłowski Foto: Mieczyslaw Świderski / Szok partyjnych kacyków był tym większy, że szermierz Legii Warszawa był ikoną sportu, dumą całego bloku państw komunistycznych, prawdziwą maszynką do zdobywania medali. Przystojny, elokwentny, szarmancki, bywały w świecie Jerzy Pawłowski był stawiany za wzór socjalistycznego sportowca. Międzynarodowa Federacja Szermiercza uznała go nawet za szablistę wszech czasów. Nic dziwnego, że Breżniew był tak wściekły, że odsunął polskie władze od nadzoru nad śledztwem, a potem nad procesem szermierza. Postępowanie sądowe było całkowicie kontrolowane przez generałów z Kremla. Jerzy Pawłowski - polski James Bond Komunistom zależało na przedstawieniu Pawłowskiego w jak najgorszym świetle, żeby naród przestał go postrzegać jako pupilka władzy, mistrza olimpijskiego z Meksyku (1968 r., konkurs indywidualny), trzykrotnego srebrnego medalistę igrzysk (Melbourne 1956 – indywidualnie i w drużynie, Rzym 1960 – w drużynie) oraz zdobywcę brązu w konkursie drużynowym w Tokio w 1964 r., a także siedmiokrotnego mistrza świata. Kremlowi marzyło się, by na szermierza zaczęto patrzeć jak na zdrajcę, który sprzedał się imperialistom. Było to wierutne kłamstwo, bo Pawłowski za pracę dla wywiadu USA nie chciał i nie wziął od Amerykanów nawet centa. Jednak kto wtedy by w to uwierzył i kogo, tak naprawdę, to by wówczas obchodziło? Dla komunistów ważne było wyłącznie to, by zohydzić ludziom, uważanego przez lata za nieskalanego, wybitnego sportowca. Jerzy Pawłowski ostateczną decyzję o współpracy z CIA podjął wiosną 1964 r. podczas turnieju we włoskiej Padwie. Przyjął pseudonim operacyjny "Paweł". Był diabelnie skuteczny, bo wyprowadzał w pole komunistów aż przez dziewięć lat. Od początku 1975 r. szermierz czuł jednak, że pętla na jego szyi zaciska się coraz bardziej. Podejrzewał, że jest obserwowany, obawiał się o życie własne i rodziny. By uchronić najbliższych przed konsekwencjami swoich działań, do chwili aresztowania utrzymywał przed żoną w tajemnicy, że jest agentem CIA. Dzień po swoich imieninach Pawłowski wstał bladym świtem i pojechał do siedziby polskiego kontrwywiadu przy ulicy Oczki w Warszawie. Niepewny tego, co go może spotkać, zdesperowany w trosce o bezpieczeństwo żony i syna, zmęczony nieustannym czuwaniem, życiem w ciągłym napięciu, przyznał się do pracy na rzecz amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej. Zrobił to, bo wiedział, że w CIA był rosyjski kret. Komunistyczny kontrwywiad nigdy na niczym go nie złapał. Niczego nie potrafiono mu udowodnić. Zgłaszając się na Oczki, Jerzy Pawłowski był pewien, że jego zeznania nie wyrządzą krzywdy mocodawcom z USA, bo przez ostatnie dwa lata pozostawał w "uśpieniu". Polski mistrz w więziennej celi. "Byłam dumna z męża" Proces Jerzego Pawłowskiego trwał rok. W tym czasie sportowiec był osadzony w X Pawilonie aresztu śledczego przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie. - W założeniu dziesiąty Pawilon był miejscem odosobnienia dla więźniów politycznych. W praktyce, mąż siedział w celi z najgorszymi przestępcami - opowiadała pani Iwona Pawłowska, żona sportowca, na łamach książki "Sport zza krat". - Złodzieje, mordercy, a nawet chorzy psychicznie. Tylko dzięki temu, że Jurek miał bardzo silny charakter, nie poddał się próbom dominacji ze strony współwięźniów. Co więcej, to on starał się ich resocjalizować - mówiła kobieta. - Jeśli dochodziło do sprzeczek, to tylko w obrębie celi. Nie jest prawdą, że mąż był poddawany torturom, że znęcano się nad nim fizycznie, o czym alarmowały zachodnie media. Nic takiego nie miało miejsca. Jeśli Jerzego dręczono, to głównie psychicznie - podkreślała. Pawłowski siedział w czteroosobowej celi. Po wyjściu z więzienia w wywiadach często był pytany, czy za karatami mógł liczyć na pomoc ze strony CIA. - Odpowiadał, opisując następującą historię. Siedział z nim chory psychicznie człowiek, który każdej nocy wdrapywał się na kraty i kręcąc korbą, wywoływał niesamowity hałas. Kiedy inni więźniowie zrywali się na równe nogi, ten z rozbrajającym uśmiechem wyjaśniał, że właśnie... dzwoni do babci. Pewnego dnia na spacerze, Jurek wziął go na bok i konspiracyjnym szeptem powiedział: - Waldek, dziś nie dzwoń do babci, bo ma do mnie dzwonić CIA. Ów Waldek posłuchał prośby męża i od tamtej pory noce były już spokojne. Tak to CIA pomogło Jerzemu - opowiadała z uśmiechem Pawłowska. Esbecja próbowała różnych sposobów, by skłonić swojego najsłynniejszego więźnia do mówienia. Notorycznie w celi Pawłowskiego umieszczano konfidentów, którzy mieli go zachęcić, a jak to nic nie da, zmusić do zwierzeń. On miał jakiś szósty zmysł i zazwyczaj bez pudła rozpoznawał szpicli. Nie dał się sprowokować. Do ogłoszenia wyroku, rodzina szermierza rzadko dostawała zgodę na widzenia. - Zabierałam na nie syna. Miałam dwa wyjścia: albo ukrywać przed nim, że ojciec siedzi, przez co mógłby mieć do mnie w przyszłości ogromny żal, albo powiedzieć mu prawdę. Wybrałam drugie rozwiązanie. Dziecko chodziło ze mną do więzienia - wyjaśniała lekarka. I podczas jednego ze spotkań Michał zapytał męża: - Tatusiu, a dlaczego właściwie ty tutaj jesteś? A mąż na to: - Fajne masz jeansy. - No, fajne. - A to są jakie jeansy? - Amerykańskie. - A nie wolałbyś ruskich? - No coś ty, tatusiu?! - To dlatego tutaj siedzę, bo też nie chcę ruskich w Polsce. W tak prosty sposób mąż wyjaśnił synowi, dlaczego nie ma go z nami w domu - opowiadała pani Iwona. Małżonka sportowca, na pytanie, czy miała żal do męża o to, że decydując się na ryzyko bycia agentem, w pewnym momencie musiał poświęcić życie z nią i małym dzieckiem, bez chwili wahania odpowiadała: - Nigdy! Członkowie mojej rodziny, niedługo po wojnie, szli do więzienia za to, że walczyli o Polskę wolną od sowieckiego okupanta. Są sprawy wymagające najwyższego poświęcenia. Byłam dumna z męża. Pani Iwona zabierała syna na widzenia z jeszcze jednego powodu. - W więzieniu było beznadziejne jedzenie. Ojciec na przykład uzupełniał białko... polując na gołębie. Jak ptak wleciał przez okienko do celi, to go łapał, a potem gotował w puszce po konserwach. Zapamiętałem, że kiedy wyszedł z kryminału, to bardzo długo strasznie szybko jadł. Kiedy my z mamą dopiero siadaliśmy do stołu, on już był po obiedzie. Na Rakowieckiej, a potem w Barczewie przyzwyczaił się, że jeśli nie zje w określonym przez regulamin czasie, to strażnicy zabiorą posiłek, a on będzie głodny. W więzieniu, aby zaoszczędzić czas, nie gryzł, tylko od razu przełykał, często bardzo gorące jedzenie - mówił syn Jerzego Pawłowskiego, Michał. - Więc gdy odwiedzaliśmy tatę, ja robiłem za kuriera. Bo mnie przy wejściu do kryminału nie sprawdzano. Przenosiłem mu jedzenie pod... koszulką. Kiedyś zażyczył sobie suszonych śliwek. W PRL-u to był rarytas nieosiągalny do zdobycia. Uruchomiliśmy przyjaciół w Niemczech. Przesłali nam te śliwki, które potem wniosłem na widzenie i podałem mu pod stołem. Tata nawet nie zdawał sobie sprawy, ile wysiłku kosztowało zdobycie dla niego tego przysmaku - dodawał syn mistrza olimpijskiego z Meksyku. Na Rakowieckiej Pawłowski, trochę dla zabicia czasu, trochę z miłości do sztuki, zaczął malować. Pierwszy stworzony za kratkami obraz szablista zatytułował "Za jeden uśmiech mojej żony". Trafił na honorowe miejsce do salonu pani Iwony. Przedstawia alejkę w zimowej scenerii, otoczoną z obu stron drzewami. Jest piękny i jedyny w swoim rodzaju. Niepowtarzalny, bo... - Ojciec namalował go pastą do zębów zmieszaną z tuszem wyciśniętym z wkładów do długopisów. Dopiero po procesie władze więzienia zezwoliły, byśmy przynosili mu farby – wyjaśniał Michał. Malarstwo było trzecią, po rodzinie i szermierce, wielką miłością Jerzego Pawłowskiego. Pierwszą grafikę, zatytułowaną "Człowiek śpiący na ławce", wykonał, będąc małym chłopcem, jeszcze za okupacji. Zarobione na jej sprzedaży 100 złotych oddał rodzicom. Proces i wyrok Proces Jerzego Pawłowskiego odbywał się przed sądem wojskowym. Za zamkniętymi drzwiami. - Bardzo się bałam, że mąż zostanie skazany na karę śmierci. Był oficerem Wojska Polskiego. Oskarżano go o pracę dla obcego wywiadu. W armii nie ma większej zbrodni. Dlatego spodziewaliśmy się najgorszego - z drżeniem w głosie wspominała wydarzenia sprzed wielu lat pani Iwona. - Wyrok zapadł w Moskwie. Poznałam go, zanim został ogłoszony. Dobry kolega, który pracował w Komitecie Centralnym partii, w największym sekrecie wyjawił mi, że Jurek dostanie 25 lat oraz zostanie zdegradowany z majora do szeregowca. I choć, przynajmniej w teorii, wiedziałam, czego się spodziewać, to stojąc pod drzwiami sali, w której mąż był sądzony, 8 kwietnia 1976 r., trzęsłam się z niepokoju. Kiedy sędzia ogłosił wyrok, po raz pierwszy w życiu zemdlałam - relacjonowała. - Ten proces to był jeden wielki cyrk. Oprócz tego, że zarzucano mi współpracę z Amerykanami, do której się przyznałem, próbowano wmówić mi, że byłem też agentem izraelskiego Mossadu. Wyrok 25 lat, był dla mnie jak dożywocie – opowiadał sam szermierz na łamach książki "Najdłuższy pojedynek. Spowiedź szablisty wszech czasów – agenta CIA". Jerzy Pawłowski w trakcie ogłaszania postanowienia sądu miał 43 lata. Jeżeli odsiedziałby cały wyrok, przy założeniu, że nie zostałby zgładzony w kryminale, to wyszedłby z więzienia w wieku 68 lat... Mając takie perspektywy, nie trudno się załamać, popaść w depresję, zacząć myśleć o samobójstwie. - To nie Jurek. On na pewno by się nie załamał, bo nie był sam. Miał nas. Bez względu na to, co by się nie działo, jak wielkie szykany by go spotkały, przetrwałby je dla nas. Wiedział, że jeśli będzie trzeba, to poczekamy na niego nawet 25 lat - zapewnia żona sportowca. We wspomnieniach z tamtego okresu szermierz wielokrotnie podkreślał, jak bardzo jest dumny z żony, którą też chciano zwerbować do współpracy z SB. "(...) Iwonka stanowczo odmówiła. Nalegania nic nie dały (…) Jeszcze próbowali jej podstawić zawodowego podrywacza z Wojskowej Służby Wewnętrznej, specjalistę od zdobywania kobiet. Ale już na pierwszym spotkaniu, które zaaranżowano w kawiarni, powiedziała, że nie są w jej typie nadmiernie przystojni bruneci, a poza tym nie lubi wielbicieli, którzy zaczynają kontakt od zainstalowania mikrofonu pod jej domowym tapczanem. Amant więcej się nie pojawił (...)" - pisał w swojej książce szermierz. Jerzy Pawłowski zdradził również, że po wyroku jego sportowy kolega, niemiecki szermierz Walter Koestner, zainicjował zbiórkę na rzecz wykupienia polskiego mistrza olimpijskiego z więzienia. Zebrał na ten cel niebagatelną kwotę czterech milionów dolarów. Nie udało się, esbecy za bardzo bali się mocodawców z Moskwy, a Rosjanie uważali, że to dla nich sprawa honorowa i na żadne układy pójść nie chcieli. Pod celą w Barczewie Jerzy Pawłowski tak opisywał pobyt w tym ciężkim więzieniu pod Olsztynem: "(…) Potem było parę lat w Barczewie. Za moich czasów było tam dwóch porządnych naczelników, ale też i paru wyjątkowo nikczemnych. Konfidentów również nie mniej niż w więzieniu na Rakowieckiej. Tyle że byli inni. Z najróżniejszych środowisk - wśród nich niemało kryminalistów, a nawet morderców. Ci także współpracowali z organami, stosując, powiedzmy to tak, niekonwencjonalne metody. Jeżeli to przeżyłem, to tylko dlatego, że byłem zdeterminowany. Raczej dam się zabić, niż złamać. Ale przedtem ja też postaram się zabić (…). Jednym z naczelników był taki osobnik o sadystycznych skłonnościach, niejaki Nowak. Przyjeżdżających w odwiedziny, potrafił przetrzymywać pod bramą zakładu i po kilka godzin (…)”. - Mąż znał kilka języków, dlatego podczas spacerów parę razy rozmawiał z hitlerowskim zbrodniarzem Erichem Kochem. Podczas jednej z konwersacji były pan i władca Prus Wschodnich z rezygnacją w głosie wyznał Jurkowi: "Ja już stąd nie wyjdę..." - opowiadała pani Iwona. Żona multimedalisty śmiała się, że mąż zawarł w Barczewie przyjaźnie, które przetrwały lata. To dzięki żonie szermierz wrócił na Rakowiecką. Pani Iwona uruchomiła wszelkie możliwe znajomości, by przenieść męża do Warszawy. - Pomógł nam wielki aktor i ojciec chrzestny Michasia, Gustaw Holoubek. Był posłem i na sejmowym korytarzu zaczepił nowego I sekretarza partii Stanisława Kanię. Przedstawił mu warunki, w jakich odbywa karę Jerzy i poprosił o zmianę więzienia. Kania się zgodził - relacjonowała. Wymiana na "moście szpiegów" 2 listopada 1984 r. Pawłowski został przewieziony z Rakowieckiej do tajnego ośrodka Służby Bezpieczeństwa w Śródborowie pod Otwockiem. - Tam przetrzymywany był również Lech Wałęsa, o czym, ponoć, nie wiedział nawet IPN. Mąż nadal był pilnowany przez czterech funkcjonariuszy, ale po dziesięciu latach w kryminałach wracał do sił w luksusowych warunkach. Okazała willa z kucharką, pięknym ogrodem, salonem, kolorowym telewizorem. Mogliśmy co tydzień go odwiedzać - wspominała pani Iwona. - Co ciekawe, Jurek był już wtedy ułaskawiony, tylko ani my, ani mąż o tym nie wiedzieliśmy. Jednego razu siedzieliśmy w salonie, naturalnie z obstawą, i oglądaliśmy relację z procesu zabójców księdza Jerzego Popiełuszki. W pewnym momencie nie wytrzymałam i głośno zapytałam: - Boże, jak można zabić człowieka na rozkaz?! A jeden z BOR-owców z kamienną twarzą mi odpowiedział: "Droga pani, jakby ktoś mi kazał zabić pani męża, to też bym zabił" - opowiadała. - Wtedy ojciec nie wytrzymał i rzucił: - To uważaj skur******, bo ja cię mogę zabić bez rozkazu - dodawał syn szablisty. - To był przełomowy moment. Tata ich sobie poustawiał i odtąd, aż do końca pobytu ojca w Śródborowie atmosfera była zdecydowanie lepsza. "Borowiki” przekonali się, że mają do czynienia z człowiekiem o żelaznych zasadach i okazywali tacie szacunek - mówił Michał. Do wymiany doszło 11 czerwca 1985 r. Zanim nastąpiła, znów musiała działać pani Iwona. - Kiedy już było wiadomo, kiedy nastąpi wylot do Berlina, oświadczyłam esbekom, że zgodzę się na wymianę, ale tylko pod warunkiem, że polecę z mężem, a zaraz po niej wrócimy do Polski - relacjonowała. - A jest pani pewna, że mąż wróci ? - ze złośliwym uśmiechem zapytał jeden z funkcjonariuszy. - "Na sto procent!" - odparłam zdecydowanym tonem i zażądałam, żeby mi pokazali paszport Jerzego. I wtedy okazało się, że ktoś tam na górze nad nami czuwa. Może babcia, może Pan Bóg, nie wiem... Bo mężowi wydano paszport w jedną stronę. Oni sobie założyli, że nie wpuszczą Jurka z powrotem do kraju. Ostatecznie oboje otrzymaliśmy właściwe paszporty i odlecieliśmy do Niemiec. W Berlinie zostałam w hotelu, a mąż wraz z grupą jeszcze kilku ludzi, pojechał na spotkanie z Amerykanami - wspominała pani Iwona. Kiedy pozostali agenci, którzy mieli zostać wydani przez KGB jankesom, wsiedli do podstawionego autokaru, Jerzy Pawłowski pozostał w busie, którym dowieziono szpiegów na miejsce spotkania. Wcześniej poinformował eskortujących go funkcjonariuszy STASI (wschodnioniemiecka tajna policja – przyp. pd), że wraca do Polski. Spokojnie czekał na Amerykanów. Gdy przedstawiciele wywiadu USA pojawili się, szermierz ruszył w ich stronę, a potem tak opisał spotkanie na słynnym moście Glenicke między leżącym w NRD Poczdamem a Berlinem Zachodnim: "(…) Dopiero po dość długim czasie – dla mnie ten czas wydawał się nieskończonym - widzę, że w moją stronę kieruje się trzech mężczyzn. Amerykanie! (…) Wzruszenie dławi mi gardło, nie potrafię swobodnie mówić. Więc jednak nie zapomnieli! Wymusili moją wolność, moje prawo wyboru. Wymusili na komunie, od której nie uzyska się nic bez noża na gardle. Nie zdradzili mnie. Do końca byli wobec mnie lojalni (…)". Mimo namów i nalegań, by sportowiec pozostał na Zachodzie, Pawłowski potwierdził wysłannikom CIA, że nie zmienił swojej decyzji. Nie przeszedł przez most na drugą stronę i wrócił do Warszawy. Cicha śmierć bohatera Rodzina Pawłowskich przetrwała szykany esbecji i wreszcie w 1989 r. doczekała się zmiany ustroju. Wtedy pan Jerzy już od pewnego czasu leczył ludzi. W więzieniu bowiem odkrył w sobie zdolności bioenergoterapeutyczne. Mieszkanie przy Wareckiej, a konkretnie przerobiony na gabinet pokój Michała, odwiedzały tłumy pacjentów z całego świata. Mistrz pomagał innym, walcząc jednocześnie o swoje zdrowie. Pokonał raka i borykał się z problemami z sercem. Mimo to pracował i malował do końca. 11 stycznia 2005 r. był jeszcze z żoną na przyjęciu w Centrum Olimpijskim, a godzinę po powrocie do domu zmarł. Żył głośno, z przytupem, a odszedł cichutko. Zdaniem wielu, tego dnia w przytulnym domku w Falenicy, na wieczną wartę odszedł żołnierz wyklęty, który ojczyznę ukochał tak mocno, że gotów był dla niej poświęcić rodzinę, karierę sportową i życie. Piotr Dobrowolski Historie polskich sportowców, których kariery przerwał pobyt w więzieniu autor tekstu opisał w książce "Sport zza krat". /7 Stanisław Dobrowiecki / PAP Jerzy Pawłowski był jednym z najwybitniejszych szablistów w historii tego sportu. Zdobył dla Polski złoto w Meksyku (1968 r., konkurs indywidualny), trzy srebra (Melbourne 1956 – indywidualnie i w drużynie, Rzym 1960 – w drużynie) oraz brąz w konkursie drużynowym w Tokio w 1964 r. Siedmiokrotnie zdobywał tytuł mistrza świata. /7 Mieczyslaw Świderski / /7 Werner / PAP W 1967 r. Międzynarodowa Federacja Szermiercza uznała Pawłowskiego za szablistę wszech czasów, /7 Jacek Kozioł / W latach 1970-1974 pełnił funkcję prezesa Polskiego Związku Szermierczego. /7 Mieczyslaw Świderski / W 1952 r. Pawłowski jako 20-latek został powołany do wojska i zaczął trenować w CWKS. Dosłużył się stopnia majora, ale w wyniku procesu za szpiegostwo został zdegradowany do stopnia szeregowca. /7 Mieczyslaw Świderski / Pawłowski sam przyznał się polskiemu kontrwywiadowi, że współpracuje CIA. Niepewny tego, co go może spotkać, zdesperowany w trosce o bezpieczeństwo Zrobił to, bo wiedział, że w CIA był rosyjski kret, który lada moment może go wydać. /7 Mieczyslaw Świderski / Pawłowski został skazany na 25 lat więzienia. Po 10 latach odsiadki został ułaskawiony i zwolniony w ramach wymiany szpiegów pomiędzy CIA a KGB. Nie chciał jednak wyjechać na Zachód. Został w kraju. Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem:Znany społecznik umierał, lekarz bezczynnie się przyglądał. Nowe, szokujące fakty! Minął już rok od śmierci znanego społecznika Piotra Pawłowskiego († 53 l.). Bliscy zmarłego od początku podnosili, że jego śmierć była wynikiem błędu medycznego. Winnym miał być Jerzy M., lekarz z pogotowia ratunkowego. Według rodziny Piotra Pawłowskiego doktor, zamiast udzielać pomocy pacjentowi, stał pod oknem z tabletem w dłoni. Wiemy już, że prokuratura zdecydowała się postawić mu zarzuty. Tymczasem pełnomocniczka żony Pawłowskiego przekazała nam kolejną szokującą informację dotyczącą tego lekarza.
Wyświetl profil użytkownika Piotr Pawłowski na LinkedIn, największej sieci zawodowej na świecie. Piotr Pawłowski ma 3 stanowiska w swoim profilu. Zobacz pełny profil użytkownika Piotr Pawłowski i odkryj jego/jej kontakty oraz stanowiska w podobnych firmach.Marcin Pawłowski (†33 l.) tę walkę niestety w 2004 roku przegrał, a teraz jego żona, Aleksandra Pawłowska, pomaga Kamilowi Durczokowi (47 l.) wyjść z wizerunkowego dołka. Choć panowie